Motywująca przemiana Fatimy Orlińskiej
DARIUSZ PICHALSKI • dawno temu • 6 komentarzyBohaterką tego wpisu jest niespełna 24- letnia przesympatyczna Fatima Orlińska, która opowiedziała mi swoją historię, by zmotywować was do walki o lepszą wersję samego siebie i pokazać, że jeśli się chce „to można”, bez wychodzenia z domu, fanatyzmu w diecie i płatnych rad specjalistów. Bo liczy się tylko to co w Twojej głowie. Zapraszam do lektury:
„Za kilka tygodni, w kwietniu kończę 24 lata a teraz właśnie mija 2,5 roku od podjęcia istotnej decyzji, która zupełnie zmieniła moje młode życie. Wracając w pamięci o ten czas do tyłu, w życiu nie pomyślałabym, że będę taką, jaką jestem obecnie.
Jaka jestem obecnie? 65 kilogramów lżejsza. W konsekwencji zdrowsza, bardziej szczęśliwa, pewna siebie i spełniona. Wszystkiego dokonałam swoją ciężką pracą i zajęło mi to 1,5 roku. Walczę nadal, bo tak naprawdę jest to już walka na całe życie. Walka ze sobą samą, z własnymi słabościami i czasem trudnościami codzienności. Najtrudniejszą jednak drogę mam za sobą. Zaczynałam wielokrotnie i tyle razy, ile próbowałam od nowa, tyle samo odnosiłam porażkę.
Lipiec 2013 roku, po powrocie z wakacji przeglądałam zdjęcia. Były straszne. Ja wyglądałam strasznie! Ukryłam je gdzieś głęboko w folderach – jakby to miało coś zmienić – aby nikt ich nie zobaczył. Bardzo się wstydziłam. W tamtym momencie desperacko chciałam coś ze sobą zrobić, zmienić w sobie i siebie. Wciąż jednak brakowało mi motywacji. Ostatecznie zmotywował mnie prezent od rodziców, który postawili w moim pokoju nie pytając mnie o zdanie. Kupili mi orbitrek. Przez dwa upalne miesiące wakacji służył za wieszak na torebki i ubrania, konsekwentnie zbierał kurz a ja go ścierałam i… to byłoby na tyle. „No przecież nie będę ćwiczyła, kiedy jest tak gorąco…”
Zaczęłam 2 września, dokładnie. Sama, bez namowy, za zamkniętymi drzwiami. Troszkę w tajemnicy, bo przecież jeśli poddam się i tym razem, znów będą to komentować. Coś wtedy we mnie pękło, zupełnie w inny sposób zaczęłam myśleć. No i trochę wyrzuty sumienia, że prezent – niechciany, ale to nieistotne – i stoi nieużywany. Zdawałam sobie sprawę, że był to ostatni moment, w którym mogłam jeszcze wyjść z tego sama.
Postawiłam sobie za cel schudnąć, ale rozsądnie, bez popadania ze skrajności w skrajność. Stwierdziłam, że schudnę, ale zrobię to albo „NORMALNIE” albo w ogóle. Przede wszystkim przestałam jeść po 18. I choćby mnie rozstrzelać chcieli, nie zjadłam i koniec. Wyznaczyłam sobie, że przy mojej wtedy zaawansowanej otyłości muszę zmniejszyć kaloryczność przyjmowanych posiłków. Sama narzuciłam sobie, iż będzie to 1200 kcal/dziennie.
Nie wymyślałam warzyw i gotowanych piersi kurczaka, bo ileż można jeść to samo. Uznałam, że żadne diety, rygorystyczne wytyczne, które nie dostarczają organizmowi tego, co potrzebuje. Jadłam wszystko, ale mniej, z umiarem i… zdrowym rozsądkiem. Kalorii też nie liczyłam z przesadną dokładnością. Mniej więcej, czytając etykiety produktów i szperając w Internecie. Odstawiłam jedynie pieczywo, całkowicie, na rzecz wafli ryżowych. Ograniczyłam makaron i ryż. A no i oczywiście fast-foody – nie istnieją dla mnie do dziś. Poza tym z ręką na sercu – jadłam i jem wszystko.
Do tego dołożyłam ćwiczenia na nieszczęsnym wówczas orbitreku. Początkowo codziennie, zaczynając od 10 minut dziennie. Choć było to wtedy dużym wyzwaniem. Z czasem zwiększałam intensywność i czas treningu. Ostatecznie go pokochałam.
Nie stosowałam żadnych wspomagaczy, nie katowałam się a co najważniejsze – nie chodziłam głodna. Bo żeby schudnąć trzeba jeść i taka jest prawda. Naprawdę proste czynności, o których ludzie nie myślą, że mogą przynieść efekty. Ale konsekwencja w tym działaniu + dawka, regularna dawka ruchu naprawdę może uczynić człowieka szczęśliwszym.” Więcej na temat zdrowia, treningu przeczytasz na moim blogu facetwformie.pl
Źródło: http://facetwformie.pl
Ten artykuł ma 6 komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze